wrz 24, 2018 - Film    No Comments

Festiwal Filmowy Gdynia 2018

Szczególnie polecam trzy tytuły, chociaż filmów wartych obejrzenia jest więcej.

Zimna wojna”. Sprawa jest oczywista. Rzadko zgadzam się z werdyktami jury, ale w tym roku nie miałem żadnych wątpliwości. „Zimna wojna” ociera się o arcydzieło. Wielu tak twierdzi, wygłaszanie pochwał jest bezpieczne, więc ani słowa więcej.

Kler” to film bardzo dobry, ale wybitny nie z powodu scenariusza, aktorstwa  czy reżyserii, ale dzięki odważnemu podjęciu ważnego tematu. Byłem w Teatrze Muzycznym gdy trwała 11 minutowa owacja. Nigdy wcześniej nie widziałem i nie słyszałem czegoś podobnego. Nie chodzi tylko o długość oklasków. W czasie ich trwania, ale także w podczas projekcji, wyczuwało się rewolucyjny nastrój, jakby publiczność po raz pierwszy odważyła się zamanifestować swój sprzeciw przeciwko temu co robi i czego nie robi kościół katolicki w Polsce. W powietrzu latały czarne iskry. Wiem, Gdynia to nie Tylawa, nie jest dla Polski reprezentatywna, ale chyba wszędzie coś pękło. Mam wrażenie, że nie da się już tego posklejać. Samoistny proces demontażu kk w Polsce zaczął się już parę lat temu, ale w Gdyni nagle przyśpieszył. Film Smarzowskiego może stać się najważniejszym katalizatorem reakcji  stopniowej destrukcji imperium. To oczywiście potrwa jeszcze parę dekad, ale już się na dobre zaczęło i nie da się zatrzymać.

7 uczuć” to najlepszy film Koterskiego od „Dnia Świra”. Ponieważ jest komedią, nie miał szans na większe uznanie jury, ale publiczność zagłosuje na niego nogami.  Szkoda, że nie dostał więcej nagród, bo to najtrudniejszy gatunek, z reguły niedoceniany na konkursach. Narodową rozrywką numer 1 jest tragedia. Czy ktoś sobie przypomina, by komedia wygrała Festiwal? Tymczasem „7 uczuć” dotyka problemu niezwykle poważnego, o którym zapominamy „doroślejąc” – o męce dzieciństwa i dorastania.  Koterski opowiada o samotności dziecka, które jeszcze nie odnalazło się w świecie, jest niezrozumiane, samo nie rozumie i czuje się potwornie samotne. Na „7 uczuć” bawimy się, ale gdy mieliśmy tyle lat ile postacie na ekranie, nie było nam do śmiechu w podobnych sytuacjach. W film dosyć trudno wejść. Początkowa sekwencja histerii Miśka Koterskiego wydaje się zbyt długa, tym bardziej, że jeszcze nie znamy konwencji, którą zastosował jego ojciec. Jest w filmie trochę Gombrowicza, trochę z „Umarłej klasy” Kantora, ale nie można mówić o plagiacie.  Wyciąłbym albo skrócił także zbyt kaznodziejski manifest szkolnej dozorczyni na zakończenie, ale to subiektywne drobiazgi. Świetny scenariusz i bardzo dobre aktorstwo, szczególnie Gabrieli Muskały, pięknie ten ważny film dopełnia.

paź 4, 2017 - Film    No Comments

„Twój Vincent” i pieniądze

Do nakręcenia filmu „Twój Vincent” namalowano olbrzymią ilość obrazów olejnych o rozmiarach 67cm na 49cm. Następnie były one wielokrotnie przerabiane i kolejno fotografowane na potrzeby animacji. Ilość wersji osiągnęła 65 tysięcy. Wybrany do filmu kadr żyje na ekranie tylko przez ok. 1/3 sekundy. Te, które są pokazywane po kolei, niewiele się od siebie różnią, ale każdy jest nieco inny, by ruch był płynny. Pośrednie wersje zniknęły pod mutacjami zmienianych detali, ale ostateczne wersje tych obrazów istnieją. To są oryginalne dzieła malowane przez artystów na podstawie dzieł Van Gohga albo przez nie inspirowane.

Jest ich około tysiąca i już teraz sprzedają się na aukcjach w Holandii za 1 do 7,5 tysiąca euro.  To są ceny sprzed wejścia filmu do kin.

Wyobraźmy sobie, że „Twój Vincent” zdobywa Oskara w kategorii animacje. Ile wtedy wart będzie każdy z tych obrazów?  Trudno sobie wyobrazić lepszą promocję niż oskarowy film. Podejrzewam, że te obrazy wypuszczane na aukcjach, z należytą przerwą czasową, mogą osiągnąć ceny powyżej 10 tysięcy euro, skromnie licząc. Przy założeniu tylko takiej kwoty da to 10 milionów euro, które pokryją dwukrotnie koszt wyprodukowania filmu, bo wydano na niego „tylko” 5,5 miliona $, czyli ok. 4,7 miliona euro.

Tak oto powstaje wartość dodana, gdy konsekwencja, upór, wizja i pasja pojedynczego twórcy (reżyserka Dorota Kobiela) potrafią skupić wokół pięknej idei talenty wielu ludzi. Nagle okazuje się, że oprócz satysfakcji artystycznej, pojawia się nieprzewidziany bonus doczesny. Czyżby, wbrew przeciwnym opiniom, była na tym świecie sprawiedliwość, a nagrody czasem przypadały zasłużonym? Może nawet warto odciąć sobie ucho 🙂  ?

wrz 24, 2017 - Film    No Comments

Festiwal Gdynia 2017 zakończony

Podaję swoje typy z konkursu głównego, na wypadek gdyby ktoś potrzebował akurat mojej podpowiedzi – na co warto pójść do kina.

Tegoroczny festiwal był poziomem podobny do poprzedniego. W ubiegłym roku zgadzałem się z werdyktem jury, co było raczej wyjątkowe. Teraz wracam do tradycji głoszenia zdania odrębnego. To są oczywiście moje wrażenia subiektywne. Gdybym kiedyś twierdził, że prezentuję opinie obiektywne, proszę mnie uszczypnąć .

Najlepszym filmem 2017 był „Najlepszy”, niestety w preferencjach jury zignorowany. Na szczęście zwyciężyła „Cicha noc”, która też jest filmem bardzo dobrym, więc Złote Lwy trafiły w godne ręce. Dodałbym do puli moich faworytów jeszcze „Atak paniki”, dowcipną komedię, w przeciwieństwie do  zaprezentowanej w konkursie komedii nieśmiesznej, chociaż kunsztownie zrealizowanej. Na specjalne wyróżnienie zasługuje  „Twój Vincent”. Nie tylko ci, którzy interesują się malarstwem powinni ten film obejrzeć. Koniecznie na dużym ekranie, bo niezwykłość tego obrazu kryje się w detalach. Mam nadzieję, że „Twój Vincent” zdobędzie w przyszłym roku Oskara za animacje. Ten kto tego gatunku nie trawi, musi sprawę dobrze przemyśleć zanim kupi bilet. Moim zdaniem warto spróbować.

Było w konkursie jeszcze 4-5 filmów wartych obejrzenia. Nad końcówką tegorocznego peletonu spuśćmy zasłonę milczenia.

wrz 24, 2016 - Film, scenariusz    No Comments

Statystyki festiwalowe

Festiwal Filmowy w Gdyni – kilka suchych faktów.

Festiwal Filmowy w Gdyni – kilka suchych faktów.
Obejrzałem wszystkie filmy. Bardzo dobre były tylko trzy: „Ostatnia rodzina”, „Wołyń” i „Jestem mordercą”. W odrębnej kategorii, dla fanów polskiej komedii komercyjnej (nie należę do nich) , także „Planeta singli” może zostać uznana za film udany, mimo że sklejony jest z kalek. „Na granicy” „Kamper” i „Plac zabaw”, to dzieła przyzwoite, ale nie wróżę im dużej frekwencji w kinach, jeśli w ogóle wejdą do szerokiej dystrybucji („Kamper” i „Na granicy” już były, ale niestety nie miały wielu widzów).
Cała reszta, czyli 9 z 16 filmów konkursu głównego jest słaba lub zła.
Publiczność w Gdyni była jak zwykle gościnna, przyjaźnie nastawiona i pobłażliwa dla dzieł swoich filmowych gości, ale natychmiast po festiwalu taryfa ulgowa się kończy. Podobnie jak w innych miastach w Polsce, ludzie raczej nie pójdą (lub nie poszli, bo niektóre filmy były już w obiegu) do kina na większość festiwalowych filmów, za wyjątkiem pierwszej czwórki. Po raz kolejny nie poprą rodzimej produkcji i wydadzą pieniądze na filmy amerykańskie.
Jak co roku, od lat winne są przede wszystkim scenariusze, a w niektórych przypadkach ich brak. Przyjrzyjmy się w liczbach kto je pisał albo nie pisał, bo czasem trudno było zauważyć jakiś dramaturgiczny plan na cały film, a nawet scenę.
Podzieliłem twórców na dwie kategorie: 1) scenarzyści, 2) reżyserzy i producenci. W przypadku każdego filmu określiłem procent jaki w tekście miał scenarzysta. Np. Jeśli scenarzysta nie był jednocześnie reżyserem i pisał samodzielnie, udział scenarzysty wynosi 100%, w przypadku „Planety singli” jest to 6/7, czyli 86%. Gdy w napisach pojawił się zarówno scenarzysta jaki i reżyser, udział wyniósł po 50%.
Wynik 2016 jest podobny do tego z lat ubiegłych. We wszystkich 16 filmach scenarzystom przypadło 27%, czyli około 1/4 udziału w tekście. Pozostałe ¾ przypada reżyserom z niewielkim udziałem producentów. Te wieloletnie statystyki, system szkolenia reżyserów w szkołach filmowych oraz przyzwyczajenia producentów, wskazują na to, że najbliższej przyszłości nic się nie zmieni.

Prawie wszystkie filmy przesycone są dojmującym smutkiem i depresją. Radości i poczucia humoru trzeba szukać z lupą (poza fragmentami „Ostatniej rodziny” oraz „Planety singli”, która należy do zupełnie innej kategorii), a seks pokazywany jest w sposób odrażający, za wyjątkiem „Sług bożych”. Woody Allen mówił, że po słuchaniu Wagnera ma się ochotę ruszyć na Polskę. Po obejrzeniu całego tegorocznego zestawu festiwalowego, wprost przeciwnie. Nie ma się ochoty na nic.

Co ciekawe i symptomatyczne, w tym roku udział scenarzysty w scenariuszu filmu, który zdobył „Złote Lwy” czyli „Ostatniej rodzinie” wyniósł 100%. Podobnie było w 2014, gdy triumfowali „Bogowie”.

Dla porównania zrobiłem podobną statystykę dla 5 filmów nominowanych do Oskara w 2016.
Udział scenarzystów w finałowych produkcjach wyniósł tam 80%, czyli jest 3 razy większy niż w Polsce.

Interesujące dane przynosi też statystyka udziału kobiet w scenariuszach i reżyserii. Wyniósł on dokładnie ZERO dla obu kategorii. Jest to o tyle interesujace, że w polskich serialach scenariusze piszą i redagują w większości kobiety. Za to reżyserują głównie mężczyźni.

I na koniec dwie łyżki miodu do tej beczki dziegciu. Pierwsza : było kilka wybitnych kreacji aktorskich. Druga łyżka : mamy znakomitych operatorów.
Często warto jest wyłączyć się ze śledzenia irytującej, niejasnej, wydumanej fabuły i podziwiać na ekranie piękne obrazy i grę aktorów.

 

 

lut 15, 2016 - Film, Literatura, scenariusz    No Comments

Wywiad

Bloger książkowy Mariusz Podgrudny zadał mi kilka pytań. Gdyby ktoś był ciekaw odpowiedzi, znajdzie je tutaj:
http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/2016/02/wywiad-z-mirosawem-tomaszewskim.html
wrz 19, 2015 - Film, Literatura, Uncategorized    No Comments

Klub Filmowy

Klub Filmowy

Zanim dostanę do skomentowania 5 odcinek „Dawno temu w Polsce”, w dniu śmierci w Gdyni Marcina Wrony, opowiem Wam o magii kina, a konkretnie o gdyńskim Klubie Filmowym.

Najpierw mieścił się w na terenie Stoczni Nauta, potem w Parku Naukowo Technologicznym, a od 1 września został przeniesiony na teren portu, do Muzeum Emigracji. Bardzo mi się to nie spodobało, bo do „parku” miałem rzut beretem. Kiedy jednak pojechałem na nowe miejsce, olśniło mnie. Nie sam budynek, który w 1933 roku został zbudowany na Nabrzeżu Francuskim jako dworzec morski, a teraz pięknie odnowiony, ale jego niezwykłe otoczenie. Muzeum położone jest blisko centrum miasta, 1,5 km do Placu Kaszubskiego, ale jakby na portowo – przemysłowych peryferiach. Zobaczcie jak to wygląda na mapie poniżej tekstu.

Czerwona kropla to miejsce gdzie jest kino. Stojąc niecałe sto metrów dalej, na niebieskiej kropli, zrobiłem zdjęcie, które zobaczycie jako następne.

Przez ten przesmyk między pirsami, bramę wewnętrznego portu odbywa się prawie cały ruch statków. Można tam niemal dotknąć przepływający wielki kontenerowiec wiozący milion zabawek z Chin, prom do Szwecji albo turystyczną podróbkę karaweli. Na takim mniej więcej okręcie zacząłem akcję mojej poprzedniej powieści „Marynarka”. To we wnętrzu „Santa Marii” wypływającej na zatokę, odbywa się koncert punk rockowy, w czasie którego demaskuje się Smutny, główna postać opowieści.

Wracając do tematu – czy jest w Polsce kino położone w bardziej magicznym miejscu? Wkrótce wybieram się tam na „Młodość” Paolo Sorrentino, twórcy niezwykłego filmu „Wielkie piękno”. Nie sądzę, żebym się zawiódł, ale gdyby tak się stało, nie szkodzi. Wystarczy postać sobie chwilę na krańcu pirsu i popatrzeć na wielkie piękno.

sie 21, 2015 - Literatura    No Comments

Dawno temu w Polsce

Postanowiłem podzielić się z czytelnikami także tutaj, krótkimi fragmentach książki, którą aktualnie piszę. Nie będą to ostateczne wersje tekstu i z pewnością znajdą się w nich jeszcze jakieś usterki. Urywki nie zdradzą fabuły, tak by kiedyś lektura całej powieści zaskakiwała.

Powieść ma już tytuł: „Dawno temu w Polsce”, co jest nawiązaniem do „Dawno temu w Ameryce”, arcydzieła filmowego Sergia Leone. W amerykańskim pierwowzorze zastosowano pomieszanie czasów – współczesnego, gdy bohaterowie są już starzy oraz historycznego, obejmującego ich młodość. W „DTWP” upraszczam strukturę, rezygnuję z pętli czasowych i ograniczam się do historii dziejącej się dawno, czyli w latach 1981-1986 w Trójmieście. Opowiadam o losach grupy ludzi, których młodość przypadła na najciekawszy czas w powojennej historii Polski. W przeciwieństwie do amerykańskich postaci, moje nie tworzą mafii, ale małą konspiracyjną grupę, która w stanie wojennym postanawia wydawać podziemne pisemko. Znajdziecie w tej powieści miłość, politykę, pieniądze, przyjaźń i … tu muszę przerwać, żeby suspens działał. W każdym z chronologicznie zapisanych rozdziałów jedna z ośmiu (na razie) postaci opowiada o kolejnych fazach tej samej historii ze swojego punku widzenia.

Fragmenty z rozdziałów „Dawno temu w Polsce” będzie wybierała jedna z czytelniczek, która na razie chce zostać anonimowa. Cytaty są objętościowo niewielkie, więc postanowiłem  opatrzyć je komentarzami, odpowiadając na niezadane pytania czytelników.

Przyjemnej lektury. Będę wdzięczny za komentarze.

Rozdział 1.

Akcja dzieje się 13 czerwca 1981. Narratorem jest Wilk, student Wydziału ETI Politechniki Gdańskiej, zapalony żeglarz.

„Ojciec prowadził swoje niewolnicze życie jako małe kółko zębate w maszynie Peerelu, zgrzytał, ścierał zęby i piszczał, ale kręcił się lojalnie w nakazaną stronę od poniedziałku do piątku albo soboty w Radmorze – firmie produkującej systemy łączności także dla wojska i milicji, zbrojnych ramion Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, swojego największego wroga”.

 Powyższy ojciec jest uniwersalną figurą Polaka lat powojennych, a właściwie większości mieszkańców globu. Zawsze. Zorganizowani w społeczeństwa i państwa musimy pracować, oddając swoje umiejętności i podatki na rzecz struktur władzy, nad którymi zwykle nie mamy prawie żadnej kontroli. To co oferujemy, nie tylko produkując sprzęt dla oddziałów przeznaczonych do walki z ludźmi, ale także marchewkę dla ich kantyn, skarpety do ich żołnierskich butów, papier na ich rozporządzenia i kościoły do odbierania spowiedzi z ich grzechów, zawsze znajduje odbiorców wśród tych, którzy dzierżą władzę. Jeśli rozejrzymy się dookoła, na pewno ich znajdziemy. A jeśli ich nie zauważasz, to znaczy, że sam nim jesteś.

 „Chociaż ważyłem tylko dziesięć kilogramów mniej niż ojciec, zawsze czułem jak przygniata mnie swoim ciężarem, nawet gdy leżał na kanapie w drugim pokoju.”

 To zdanie może być syntezą relacji łączących rodziców z dziećmi. Gdy jesteśmy mali, chcemy ich obecności i opieki. Potem musimy wyzwolić się spod ich wpływu, by zacząć samodzielne życie. Zwykle to się udaje, czasem nie. Nawet wtedy, gdy ich dominacja jest już przeszłością, wbudowana w świadomość pamięć tej zależności nigdy nie znika i żadna odległość jej nie zmniejsza.

 „To tam po raz pierwszy raz zobaczyłem dolarowy sklep Pewexu na powierzchni całego miasta, w którym każdy towar był na wyciągnięcie ręki, a policjanci odnosili się wszystkich przyjaźnie, jak miejscy przewodnicy.”

 A to wspomnienie pierwszego wyjazdu na „Zachód”. Dzięki temu, że podobne doświadczenie miało więcej ludzi, wybuchały protesty. Rewolta zaczyna się nie wtedy, gdy ludziom jest na źle, ale kiedy widzą, że inni mają lepiej. Chciałoby się tu użyć słowa „zazdrość”, ale jakoś w tym kontekście nie wypada.

maj 4, 2015 - Literatura    No Comments

Wschód

Przeczytałem „Wschód” Andrzeja Stasiuka. Mam mieszane uczucia. Szkoda, że dyscyplina narracyjna autora opiera się na jednym koncepcie – znajdywania praprzyczyny kształtującej nas jako naród i jednostki tylko na wschodzie, dalekim i bliskim. Moim zdaniem to nie jest prawda, a przynajmniej nie uniwersalna. Po drugie – czułem, że Stasiuk naciąga wątki do tytułu książki. Szczególnie sekwencje dotyczące matki, moim zdaniem najpiękniejsze, są w tej strukturze obcym ciałem. Z tym że w jego powieściach nie ma żadnej intrygi już zdążyłem się pogodzić, ale wielu odpycha to od lektury. Książkę dostałem od koleżanki, która obdarowana nią, nie mogła przebrnąć przez początek. Gdyby Stasiuk zechciał opierać swoje powieści na jakieś ciekawie skonstruowanej akcji, miałby światowy sukces. A tak, ma nasz, „wschodni”. Ale cóż – gdyby poszedł za tą poradą, nie byłby sobą i pewnie literatura straciłaby więcej. Domyślam się, jak alergicznie musi reagować na takie podpowiedzi. Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, jak zwykle jestem oczarowany jego obrazową, melancholijną frazą, która odbiera nadzieją na szczęście, dając w zamian piękny obraz rozpadu i przygotowując do ostatecznej utraty wszystkiego. Dzisiaj to dla mnie wciąż najważniejszy żyjący polski pisarz.

sty 25, 2015 - Uncategorized    No Comments

Ścianka

Obiecałem sobie nie zajmować się na blogu pisarzami, ale już raz zrobiłem wyjątek dla Masłowskiej, więc liczba grzechów od tego wpisu nie wzrośnie. Poniższy wywiad: http://www.dwutygodnik.com/artykul/5680-slawa-teatr-niskobudzetowy.html wydaje mi się kolejnym dowodem na to, że jej geniusz najpełniej objawia się tam, gdzie Masłowska nie daje mu własnej formy, czyli w rozmowach. Dostajemy w nich to, co ta dziewczyna/kobieta ma najcenniejsze: język oraz skrajnie okrutną i zabawną jednocześnie wizję świata, której prawdziwości trudno się oprzeć. Może to wyglądać na ustawianie się z nią do wspólnego zdjęcia na ściance, ale trudno. Mnie sobie wygumkujcie albo zaklejcie banerem Volvo.

sty 20, 2015 - Uncategorized    No Comments

Walka bez walki

Niby konkursy w tej konkurencji nie mają sensu, niby takie wyścigi stawiają autora w pozycji konia wyścigowego, a jednak wygrana zawsze cieszy, szczególnie wtedy, kiedy zawodnik nawet nie wie, że walczył. Z przyjemnością śpieszę donieść, że blogerka Agnieszka Bielecka ustawiła „Marynarkę” na pierwszym miejscu w rankingu książek przeczytanych przez nią w 2014. Więcej tutaj: http://www.w-duszy-ksiazek.pl/2014/12/7-najlepszych-ksiazek-2014.html

 

Strony:«12345»