kw. 9, 2014 - Literatura, Teatr    No Comments

„Kopiuj, wklej”

Zapraszam do lektury mojej sztuki.

„KOPIUJ, WKLEJ” – to tragikomedia w dwóch aktach na pięcioro aktorów (ale 6 postaci)

Temat sztuki antycypuje rozwój genetyki, która być może już niedługo umożliwi klonowanie ludzi. W lekkiej, komediowej formie zajmuje się bardzo poważnymi zagadnieniami. Sztuka stawia wiele pytań dotyczących dziedziczenia oraz kosztów i zysków z posiadania dzieci. Przede wszystkim jednak powinna bawić.

Stefan jest biologiem o specjalności genetyka. Ma kochankę – Elę, która jest siostrą jego żony – Gosi. Obie kobiety, niezależnie od siebie, próbują namówić go na dziecko, ale Stefan nie chce mieć potomka ani z żoną, ani z kochanką. W pełni zgadza się z „Teorią Samolubnego Genu” Richarda Dawkinsa, która widzi w człowieku bezwolną maszynę, przy pomocy której geny próbują się powielać w maksymalnej ilości kopii. Stefan uważa, że wyrazem najwyższego stopnia humanizmu jest zwalczenie w sobie przymusu reprodukcji. A jednak, kiedy w jego instytucie udaje się sklonować człowieka, sprawy wymykają mu się spod kontroli.

W drugim akcie, gdy wszyscy są już starsi o 30 lat, Stefana i Gosię odwiedza ich zbuntowana córka Paulina, która uciekła z domu przed kilkoma laty. Postać dziewczyny kreuje ta sama aktorka, która grała jej matkę w I akcie sztuki. Paulina jeszcze nie wie, że jest klonem Gosi. Nie tylko córka będzie zaskoczona tym czego dowie się w trakcie wizyty w rodzinnym domu, gdy na 65 urodzinach Stefana pojawią się wszystkie postacie dramatu.

Zapraszam do ściągnięcia tekstu z podstrony „wpisy, avi, mp3” wszystkich moich gości… no może z wyjątkiem karmiących matek. Nie chciałbym, żeby po lekturze któraś straciła przeze mnie pokarm 🙂 .

Krótka recenzja sztuki tu: http://bookfa.blox.pl/2014/11/Miroslaw-Tomaszewski-Kopiuj-wklej.html

mar 2, 2014 - Literatura    No Comments

Jak żyć?

Jak żyć?

To nieśmiertelne pytanie zadaje sobie chyba każdy. Skąd brać odpowiedź? Warto pytać innych, ale unikaj tych, którzy mają niezachwianą pewność, że znają odpowiedź. Dogmatycy to głupcy. Tylko ten kto ma wątpliwości wart jest wysłuchania. Ponownie sięgam do Mrożka – mędrca zbudowanego z samych obiekcji, skrupułów, niepewności i zastrzeżeń. Czasem jednak wali mocno między oczy, jak tu, w III tomie Dziennika:

„Kiedy nic nie robisz, myślisz (marzysz), że możesz zrobić wszystko. Kiedy coś robisz, przekonujesz się, że możesz bardzo niewiele. Wtedy z powodu twojego rozczarowania kusi cię, by wrócić do nicnierobienia. Tylko po to, żeby ocalić marzenia. To niemoralna sytuacja. Nie sama z siebie, ale przez twoją własną postawę.”

I cóż z tego wynika? Robić coś, czy raczej tylko marzyć? Gdy spojrzysz w oczy ludzi, których uznajesz za mądrzejszych od siebie, zobaczysz tam, że oni też nie wiedzą. Nie jesteś sam. Przynajmniej tyle. Dziękuję panie Mrożek.

lut 13, 2014 - Literatura, Uncategorized    No Comments

I co by pan radził, panie Mrożek?

Dziennik Sławomira Mrożka,1980-1989, Tom III (i ostatni). Lektura ciężka, depresyjna, trudna do strawienia w większych kęsach. Trzeba przeżuwać je powoli i dokładnie, żeby nie stanęły w gardle. Niektóre trawi się całymi tygodniami. Na przykład ten:

 „O koncentracji jako broni absolutnej: świat jest rozproszony, ludzie są rozproszeni, wszystko jest rozproszone, ty jesteś rozproszony. W każdej konfrontacji, także z samym sobą, to znaczy z tym tłumem (a motłoch to prawdziwy), z tą demokracją wszystkiego, co na ciebie się składa – będziesz górą, jeśli skondensujesz się odpowiednio. Albowiem skupienie jest jak miecz, który tylko przez inne ostrze może być powstrzymany. Gdzież jednak to inne ostrze? Rzadko je spotykasz?

Koncentracja – jedyny sposób, żeby osiągać swoje cele. Gdy jej nie ma, poddajemy się fali, jest miło, ale na krótko. Kiedy się pojawia, zmagamy się z losem, wydaje się, że mamy nad nim władzę, ale musimy odpierać ciosy innych mieczy, zwykle z miernym rezultatem. Niezależnie od tego co robimy i kim jesteśmy, zawsze będziemy tęsknić za tym, czego nie zrobiliśmy i kim się nie staliśmy. Kondensować się, czy żyć w rozproszeniu? Oto jest pytanie. Odpowiedzi domaga się każda chwila.

gru 17, 2013 - Film, Literatura    No Comments

„Tego nie wiedzieliście o grudniu 1970 roku” – wywiad dla Gazety Wyborczej

17 grudnia – Gazeta Wyborcza, „Co jest grane – Trójmiasto”.

http://cjg.gazeta.pl/CJG_Trojmiasto/1,109143,15148071,Tego_nie_wiedzieliscie_o_grudniu_1970_roku.html

Tego nie wiedzieliście o grudniu 1970 roku.
Jeden z przedstawicieli trójmiejskiego establishmentu ma krew na rękach, jeden z popularnych muzyków nie może sobie poradzić z cieniem grudniowej tragedii na własnym życiu – nie, to nie fakty, to tylko osnowa najnowszej powieści Mirosława Tomaszewskiego, „Marynarka”. W wywiadzie dla „Gazety” autor opowiada o tym projekcie.

Przemysław Gulda: Skąd pomysł, żeby napisać powieść obyczajowo-sensacyjną, z jednej strony współczesną, ale z drugiej – bardzo mocno zakorzenioną w tematyce wydarzeń grudniowych z 1970 roku?

Mirosław Tomaszewski: Było wiele powodów. Jeden z nich to Staszek Sieradzan, który został zastrzelony w Grudniu. On był uczniem klasy maturalnej Technikum Chłodniczego, a ja pierwszej. Nie poznaliśmy się, ale dla mnie jego duch był obecny na korytarzach szkoły. Drugi – to próba opowiedzenia historii Grudnia w sposób, który przyciągnie do lektury także młodszych czytelników. Jest wiele książek historycznych, ale obraz przeszłości najskuteczniej zostaje osadzony w świadomości społeczeństw przez działania artystyczne. Rzadko są wierne prawdzie, czasem zaledwie się do niej zbliżają, ale to one, jeśli są coś warte, zostają najdłużej i działają najsilniej. Gdyni trochę brakuje mitologii literackiej i mam nadzieję, że „Marynarka” przyczyni się nieco do jej budowania.

Wszystko, co odnosi się do wydarzeń grudniowych jest w książce pokazane z bardzo dużą wiarygodnością. Jak wyglądało przygotowanie dokumentacji do tej części książki? Na ile powieść przedstawia potwierdzone dokumentami fakty, a na ile jest fabularną fantazją?

– Wszystkie wydarzenia i postacie zostały wymyślone. Prawdziwe jest tylko tło, chociaż z tym, jak to w Polsce, nie wszyscy się zgodzą. Dokumentacja polegała na lekturze dostępnych książek i artykułów. Byłem także na dwóch konferencjach poświęconych grudniowej zbrodni, uczestniczyłem w uroczystości odbywającej się 17 grudnia przy pomniku Ofiar Grudnia. Zrezygnowałem jednak z cytowania prawdziwych historii. Brałem z nich tylko pojedyncze detale, na przykład opowieść matki, która w trumnie syna poprawia krzywo zapięte guziki szpitalnej piżamy. Nie opisywałem prawdziwych postaci, bo wiązałoby się to z niebezpieczeństwem urażenia czyichś uczuć, gdyby opis nie zgadzał się zapisem pamięci rodzin. Poza tym wierzę, że wyobraźnia pozwala wykreować syntetyczną opowieść, która może być ciekawsza niż fakty. Nie jestem zwolennikiem tezy, że życie pisze najlepsze scenariusze. Dla mnie dochowywanie wierności prawdzie to kaganiec i krótka smycz. Opisywanie faktów zostawiam historykom.

W polskiej literaturze muzyka, a zwłaszcza współczesna muzyka rozrywkowa, niemal nie istnieje. W „Marynarce” brzmi niemal z każdej strony. Skąd taki pomysł? I skąd taki, a nie inny, dobór utworów do „soundtracku” tej powieści?

– „Marynarka” była początkowo scenariuszem filmowym, a te zwykle ładnie łączą się z muzyką. Gdy piszę, widzę obrazy i słyszę muzykę. Dobór utworów, które „grane są” w „Marynarce” to konglomerat tych które lubię, z tymi które były użyteczne jako metafory. Na przykład gdy włączam w głowie postaci „Should I Stay or Should I Go” łatwiej dostrzegamy jej rozdarcie. Kiedy główny bohater zwalnia idąc z walizką na kółkach po kostce brukowej, robi to po to, by dopasować turkotanie do rytmu psychodelicznego „Switch off” Skinny Patrini, który to utwór ilustruje jego depresję.

Nie zdradzając zbyt wiele zawiłości fabuły, żeby nie psuć przyjemności z lektury: w tej książce zbrodniarz i sędzia zamieniają się miejscami. Czy „Marynarka” jest więc tekstem rewizjonistycznym czy raczej opowieścią o przebaczeniu i o tym, że nic nie jest czarne, ani białe?

– Rewizje zostawiam sędziom i historykom. Przebaczanie, tym którzy zostali skrzywdzeni. Mnie najbardziej interesuje to, jak łatwo przypina się ludziom łatki i jak trudno jest ocenić sprawiedliwie czyjeś życie. W „Marynarce” nic nie jest takie jakie się na początku wydaje. To próba dyskusji z tymi, którzy wszystko i zawsze wiedzą na pewno, a zamiast różnych odcieni szarości widzą tylko czerń i biel, co jest objawem poważnej wady wzroku.

Na ile wieloletnie doświadczenie w pisaniu scenariuszy serialowych przydało się w tworzeniu tego bardzo dynamicznego i świetnie się „czytającego” tekstu?

– Nie polecam pracy dla telewizji tym, którzy wcześniej nie pisali swoich utworów. To zajęcie, w polskiej wersji, może na zawsze zarazić estetyką sformatowaną na masowego widza. Ja byłem zaszczepiony. Gdy zaczynałem pisać w serialach, miałem już na koncie dwie powieści i kilka sztuk, ale współpraca z innymi scenarzystami oraz reżyserami dużo mnie nauczyła. Nie ma na żadnej uczelni takiego profesora, który wiedząc o budowaniu fabuły, postaci i dialogów tyle, co główny scenarzysta, byłby w stanie poświęcić autorowi odcinka setki godzin na korekty każdego zdania i pomysłu, tydzień w tydzień przez cztery lata. Nieocenionym doświadczeniem była także możliwość usłyszenia z telewizora swojego dialogu w wykonaniu aktorów i sprawdzenia czy suspens się udał.

Blog autora: www.tomaszewski.edumuz.pl, spotkanie promocyjne powieści „Marynarka” odbędzie się w piątek, 20 grudnia, o godz. 18 w Nadbałtyckim Centrum Kultury, Gdańsk, ul. Korzenna 33/35, prowadzenie: Krystyna Chwin, wstęp wolny.

 

 

gru 16, 2013 - Film, Literatura    No Comments

„Grudniowa tragedia w nowej aranżacji” – wywiad dla Dziennika Bałtyckiego

13 grudnia 2013

DZIENNIK BAŁTYCKI – REJSY

„Grudniowa tragedia w nowej aranżacji”

 Marek Adamkowicz: „Marynarka” to powieść, która odwołuje się do wydarzeń Grudnia ’70. Trudno jednak nazwać ją powieścią historyczną.
MT: Z pewnością ci, którzy chcą się dowiedzieć czegoś więcej o Grudniu, powinni wybrać inne książki. Mnie o wiele bardziej interesowało to, w jaki sposób historia determinuje indywidualny los człowieka. Smutny, jeden z dwóch moich głównych bohaterów, za wszelka cenę stara się o historii zapomnieć. To dlatego swój zespół muzyczny nazwał Amnezja. Nie udaje mu się jednak uciec od przeszłości, podobnie jak Karolowi, drugiej kluczowej postaci powieści. Obciążenie dotyka każdego z nas osobno i naród, jako całość, głęboko dotknięty dramatami historii. Chętniej jednak nazwałbym moją powieść psychologiczną, punk rockową, obyczajową albo kryminalną.
MA: Pisząc tę książkę trudno było nie wracać pamięcią do tamtych grudniowych dni…
Mieszkałem wtedy blisko historycznego wiaduktu nad torami przystanku SKM Gdynia Stocznia, gdzie padli pierwsi zabici. 17 grudnia obudziły mnie odgłosy strzałów. Mama nie puściła mnie do szkoły. Nad domami latały helikoptery i rozrzucały ulotki. Groza tego dnia docierała do mnie powoli, przez lata, aż znalazła swój wyraz w powieści, jako tło wydarzeń współczesnych.
MA: Opisywanie tragedii sprzed 43 lat można odebrać jako próbę rozliczenia się z przeszłością.
W Grudniu zginął Staszek Sieradzan, chłopak z Technikum Chłodniczego, do którego chodziłem. On do klasy maturalnej, ja do pierwszej. W jakiś sposób „Marynarka” jest także hołdem starszemu koledze, którego nie dane mi było poznać. Grudzień 1970 był dla mnie największym doświadczeniem formacyjnym. W przeciwieństwie do czasów współczesnych, wtedy wybory moralne były bardzo proste. Dzisiaj w Kijowie też kształtują się postawy młodych ludzi, które zadecydują za jakiś czas o przyszłości Ukrainy. Teraz wrogowie i przyjaciele są dość jasno określeni. Potem, nic już nie będzie takie oczywiste.
MA: Rozmawiamy o przeszłości, a przecież akcja „Marynarki” w przeważającej mierze rozgrywa się współcześnie, poczynając od kwietnia 2005 r., kiedy to przeżywaliśmy śmierć Jana Pawła II.
Wybór czasu powieści wynika wyłącznie z algorytmu budowania struktury narracyjnej. Do roli Smutnego potrzebowałem bohatera, który w czasie akcji powieści ma niespełna 40 lat, ale ma jednocześnie, choćby niewielkie wspomnienie z Grudnia. Stąd wyniknął rok 2005. Dla tej postaci śmierć JPII nie ma większego znaczenia. Dla Karola było to wydarzenie mistyczne, po którym podejmuje decyzję będącą skutkiem targowania się z Bogiem. Dlatego rozpocząłem akcję 2 kwietnia 2005.

MA: Niezależnie od wątku kryminalno-sensacyjnego Pana powieść jest swego rodzaju portretem polskiego społeczeństwa. Widać, że kreślonego ręką scenarzysty.

Jako odrębny zawód scenarzysta filmowy w Polsce praktycznie niestety nie istnieje, więc nie mogę go skutecznie uprawiać. Oprócz wielu nienakręconych scenariuszy filmowych napisałem m.in. sztukę dla Teatru TV, słuchowiska dla Teatru Polskiego Radia i ok. 160 odcinków do seriali telewizyjnych. Między innymi „Pierwszej miłości”, „Galerii”… Podpisywanie się pod tytułami seriali jako ich scenarzysta sprawia mi pewien kłopot, bo zawsze była to praca zbiorowa, w której nie ja byłem szefem. Gdy pytano mnie gdzie pracujesz, mówiłem – w usługach dla ludności. Wiem z jakim uśmiechem politowania spotyka się pisanie dla seriali. Niesprawiedliwie. To wymagające rzemiosło. Napisałem wiele swoich projektów, z którymi znacznie chętniej bym się identyfikował, ale nie udało się ich zrealizować. Nie chcę jednak narzekać. Wyniosłem z tej pracy dobre wspomnienia, znajomość wielu zdolnych ludzi, umiejętność pracy w zespole oraz solidne doświadczenie warsztatowe realnej współpracy na linii producent-scenarzysta-reżyser-aktor. „Marynarka” była wcześniej scenariuszem filmu fabularnego. Mam cichą nadzieję, że historia zatoczy koło i będę mógł kiedyś zaprosić czytelników do kina na film zrealizowany na podstawie książki.

MA: Jeśli to się uda, to możemy być pewni, że film ten nie będzie powtórką „Czarnego czwartku”?

“Marynarka” to opowieść współczesna, pełna zdrad, manipulacji, seksu, zbrodni, zaskakujących zwrotów akcji oraz muzyki, zupełnie inna niż historyczny „Czarny czwartek”, całkiem zresztą niezły, a dla widzów Trójmiasta bardzo wzruszający. Szczególnie podobały mi się sceny masowe, które były kręcone przez gdyńskiego reżysera Pawła Chmielewskiego, o czym wie niewielu.

 

lis 29, 2013 - Literatura    No Comments

Spotkanie w NCK

Dla tych z 3miasta, którzy nie mają co robić tuż przed Świętami, chcą uciec z kuchni albo wykręcić się od zakupów w supermarkecie, informacja:

20 grudnia o godzinie 18 w Nadbałtyckim Centrum Kultury – w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku na ulicy Korzennej 33/35 odbędzie się spotkanie z autorem „Marynarki”. Poprowadzi je Krystyna Chwin. Zapraszam.

paź 31, 2013 - Literatura    No Comments

Uwaga!

Nowy trend w handlu. W księgarniach sprzedają Marynarki.

Zapraszam do lektury mojej powieści, która ukazała się nakładem wydawnictwa WAB.

 

paź 25, 2013 - Literatura, Teatr    No Comments

Masłowska

Polecam bardzo ciekawą rozmowę Agnieszki Drotkiewicz z Dorotą Masłowską w Dwutygodniku: http://www.dwutygodnik.com/artykul/4690-samotnosc-z-irokezem.html.

Do twórczości pisarki mam stosunek przerywany. Irytacja jest przerwana euforią.

Powieści Masłowskiej nie podobają mi się. Mają niejasny temat, są strukturalnie chaotyczne, brak im dyscypliny narracyjnej, a postacie wydają mi się komiksowe. Ta synteza, którą czytelnik samodzielnie wykonuje po lekturze przynosi mi niewiele. Podobnie jest ze sztukami teatralnymi Masłowskiej, które z powodu wyżej wymienionych wad, błyskotliwych dialogów oraz  głośnego nazwiska autorki, są idealnym materiałem do przedstawień, w których tekst jest jedynie pretekstem do budowy spektakli.

Dlaczego zatem Masłowską czytam? Jest ważny powód. W każdym z jej tekstów znajduję mnóstwo zaskakujących zdań, skrótów myślowych, abstrakcyjnych żartów, paradoksów, obnażeń, metafor, które rzucają mnie na kolana. Tych rodzynków w zakalcu wyczekuję, szukam, a gdy znajdę – z masochistyczną rozkoszą przeżuwam. Wkurza mnie ta dziewczyna, a jednocześnie uwielbiam ją. Z naciskiem na „uwielbiam”.

Podobne wrażenia miałem ostatnio po przeczytaniu „Hamleta”. Ta sztuka także stawiała mi opór. Ma za dużo postaci, niepotrzebne wątki, jest przegadana, a samego Hamleta po prostu nie rozumiem. Zapewne przez tę niejednoznaczność, która pozwala interpretować tekst na wiele sposobów, ta sztuka wciąż cieszy się powodzeniem wśród inscenizatorów. Czytanie „Hamleta” linijka po linijce, bez reżyserskich skrótów, było dla mnie bolesnym wyzwaniem, ale co pewien czas błyskała tam refleksja nad egzystencją człowieka albo olśniewająca metafora takiego kalibru, że klękajcie narody. Skąd ten facet ponad 400 lat temu już wszystko o nas wiedział? Jak to się mogło stać, skoro nie kończył liceum Batorego, nie widział żadnego filmu ani nie wiedział nic o 3D – Darwin, Dostojewski, Dawkins? Tylko geniuszem albo cudem (prawdziwym – nie beatyfikacyjnym) da się to wytłumaczyć.

Na koniec, niezgodnie z polską tradycją – coś miłego, już bez żadnego „ale” i wybrzydzania w pakiecie: od lat z wielką przyjemnością oddaję się lekturze wywiadów z Masłowską. Czytałem gdzieś, że nie lubi ich udzielać. Rozumiem to. W rozmowie traci się kontrolę nad formą, wywiadowca staje się współautorem, nad którym przepytywany nie ma realnej władzy, czasem chlapnie się coś za dużo, dochodzi do przypadkowych zwierzeń, z których trudno się wycofać. Nie można także schować się za literacką fikcją, powiedzieć – to nie ja, to mój bohater kretyn się skompromitował. Dla mnie jednak Masłowska w swoich wywiadach, może właśnie z powodu powyższych fatalnych okoliczności, jest bardzo interesująca, a jej odpowiedzi to czysta literatura online wysokiej próby. Ta którą przeprowadziła Drotkiewicz jest bardzo udana,  w czym duża zasługa prowadzącej rozmowę.

Skąd Masłowska to tyle wie w tak młodym wieku? Nawet wcześniejsze wywiady, zaraz po „Wojnie…” pokazywały już jej przenikliwość. Nie wiem jak było z Szekspirem, ale tutaj jest dla mnie tylko jedno wyjaśnienie. Masłowska urodziła się dorosła i dojrzewała w tym swoim Wejherowie w przyśpieszonym tempie. Może to przez mutogenne promieniowanie z elektrowni atomowej w Żarnowcu, która co prawda nigdy nie została uruchomiona, ale Dorotka już jako mała dziewczynka z wielką fantazją wszystko sobie wyobraziła, łącznie z eksplozją radzieckiego reaktora. Czegóż to jeszcze nie wymyśli za następne 30/60 lat, gdy dowie się o kondycji pisarza/twórcy/człowieka o wiele więcej?

A jeśli wcale nie jest tak jak optymistycznie zakładamy my, którym jest już z górki? Jeśli z wiekiem wcale nie stajemy się mądrzejsi? Może to młody umysł pracuje najlepiej, niespętany tym co wypada, nie otumaniony jeszcze mirażami prawd i aksjomatów, które już na niego rzekomo za rogiem czekają?

 

wrz 19, 2013 - Film, scenariusz    3 komentarze

Scenarzyści niepotrzebni

Miejsce akcji – 38 Festiwal Filmów Fabularnych Gdynia

Czas akcji – wrzesień 2013

Scena 1

Na ekranie ktoś biegnie. Nie wiadomo gdzie i po co, ale ma chyba dość daleko do celu, bo kiedy znowu otwieram oczy, wciąż biegnie.

Dobrze się składa. Jest wreszcie chwila spokoju, żeby powspominać.

W 1996 lub 1997, kiedy byłem na festiwalu po raz pierwszy, zauważyłem (też chyba ktoś wtedy biegł), że większość scenariuszy piszą dla siebie sami reżyserzy. Nie zawsze warto ufać swoim wrażeniom, więc w oparciu o festiwalowy katalog zrobiłem wtedy statystyczne podsumowanie. Jeśli scenariusz napisał reżyser i scenarzysta, każdy dostawał po 0,5 punktu, gdy było ich trzech każdy po 0,33. Jeśli któryś z nich wykonał pracę sam, dostawał cały punkt. Okazało się, że w tamtych latach scenarzyści napisali fabuły filmów nominowanych do Złotych Lwów w 30%, a reżyserzy w 70%.

Na ekranie bohater biegł, ale zrobiło się ciekawiej, bo dla odmiany gnał przez las.

Wreszcie zrozumiałem, że umiejętność kreowania pomysłu, budowania fabuły i układania dialogów występuje zwykle w pakiecie z talentem reżyserskim. Wcześniej wydawało mi się, że w kinie jest tak jak w muzyce – wokalista śpiewając, najczęściej nie próbuje jednocześnie grać na skrzypcach albo komponować. Okazało się jednak, że w filmie jest tak jak w polityce.  Jak się jest wysoko w odpowiedniej partii, to ma się również w kwalifikacje do sprawowania funkcji ministra każdego resortu.

Żeby nie było nieporozumień – bardzo szanuję pracę reżyserów. Trzeba mieć unikalny zestaw cech osobowości, żeby skutecznie wykonywać ten niezwykle wymagający zawód. By zostać reżyserem konieczna jest siła czołgu, wrażliwość i umiejętności planowania strategicznego. Niektórzy z nich potrafią jeszcze do tego napisać dobry scenariusz.

Scena 2

Na ekranie ktoś cierpi. Jak to w Polsce. Przyczyna musi być naprawdę poważna, bo cierpienie przedłuża się.

Czasu jest dość, by wyjąć smartfona i sprawdzić statystyki tegorocznego festiwalu. W konkursie głównym brało udział 14 filmów. Tym razem rachunki były dużo prostsze, bo tylko w jednym filmie reżyser nie miał udziału w tworzeniu scenariusza. Pisali go dwaj panowie, ale jeden z nich był jednocześnie producentem filmu i to on sam zlecił sobie pracę. Wyłączam ze statystyk film, w którym reżyseruje i pisze wspólnie małżeństwo („Papusza” – polecam!).

Po podliczeniu okazało, że w 2013 dla scenarzysty zostaje 15% statystycznego scenariusza, czyli dwa razy mniej niż w połowie lat dziewięćdziesiątych. Oznacza to, że zawód scenarzysty filmowego (nie mylić z telewizyjnym) praktycznie w Polsce nie istnieje. Za to jak grzyby po deszczu wyrastają nowe szkoły dla scenarzystów, a na każdy z wielu konkursów przychodzi po kilkaset tekstów (czasem w trzech egzemplarzach!). Szkoda, że zamiast nagrody pieniężnej organizatorzy nie oferują kursu przysposobienia do zawodu hydraulika albo kafelkarza, co pozwoliłoby adeptom scenariopisarstwa utrzymać się z czegoś, gdy przyjdzie im do głowy potraktować ten zawód serio.

Spojrzałem na ekran. Tym razem cierpiał ktoś inny. Ale już lżej, bo mógł się napić wódki, co jak wiadomo, pomaga.

Przypomniał mi się Wajda i Polański, który pojawił się w Gdyni osobiście. Też w końcu polscy reżyserzy, a piszą zwykle razem ze scenarzystą albo wręcz oddają mu autorstwo całkowicie, przynajmniej w napisach końcowych. Często także adaptują powieści albo sztuki teatralne, co w finałowej 14-stce festiwalu 2013 nie zdarzyło się.

Scena 3

Na ekranie bohater jedzie samochodem. Najpierw w dół, a potem w górę, co daje jakąś nutkę optymizmu.

Jazda trwała wystarczająco długo, by sprawdzić jak to jest w Ameryce. Znalazłem w sieci filmy nominowane w tym roku do Oskara. Kiedy wyłączyłem ze statystyk jedyny film europejski („Miłość” Michaela Haneke), okazało się, że autorami fabuł scenarzyści byli w 75% przypadków, a reżyserzy w 25%.  Wychodzi na to, że w USA pracy dla scenarzystów jest proporcjonalnie 5 razy więcej niż w Polsce (75/15).  Rezultaty są jednak opłakane. Nikt nie respektuje wymagań wyrafinowanego widza. Wszyscy tam próbują za wszelką cenę zdobyć uznanie szerokiej, niewyrobionej publiczności. Byle tylko sprzedać film do kin na całym świecie, zdobyć sławę i zarobić.

Na ekranie bohater właśnie przestał cierpieć. Popełnił samobójstwo.

THE END

 

Strony:«12345