

Scenarzyści niepotrzebni
Miejsce akcji – 38 Festiwal Filmów Fabularnych Gdynia
Czas akcji – wrzesień 2013
Scena 1
Na ekranie ktoś biegnie. Nie wiadomo gdzie i po co, ale ma chyba dość daleko do celu, bo kiedy znowu otwieram oczy, wciąż biegnie.
Dobrze się składa. Jest wreszcie chwila spokoju, żeby powspominać.
W 1996 lub 1997, kiedy byłem na festiwalu po raz pierwszy, zauważyłem (też chyba ktoś wtedy biegł), że większość scenariuszy piszą dla siebie sami reżyserzy. Nie zawsze warto ufać swoim wrażeniom, więc w oparciu o festiwalowy katalog zrobiłem wtedy statystyczne podsumowanie. Jeśli scenariusz napisał reżyser i scenarzysta, każdy dostawał po 0,5 punktu, gdy było ich trzech każdy po 0,33. Jeśli któryś z nich wykonał pracę sam, dostawał cały punkt. Okazało się, że w tamtych latach scenarzyści napisali fabuły filmów nominowanych do Złotych Lwów w 30%, a reżyserzy w 70%.
Na ekranie bohater biegł, ale zrobiło się ciekawiej, bo dla odmiany gnał przez las.
Wreszcie zrozumiałem, że umiejętność kreowania pomysłu, budowania fabuły i układania dialogów występuje zwykle w pakiecie z talentem reżyserskim. Wcześniej wydawało mi się, że w kinie jest tak jak w muzyce – wokalista śpiewając, najczęściej nie próbuje jednocześnie grać na skrzypcach albo komponować. Okazało się jednak, że w filmie jest tak jak w polityce. Jak się jest wysoko w odpowiedniej partii, to ma się również w kwalifikacje do sprawowania funkcji ministra każdego resortu.
Żeby nie było nieporozumień – bardzo szanuję pracę reżyserów. Trzeba mieć unikalny zestaw cech osobowości, żeby skutecznie wykonywać ten niezwykle wymagający zawód. By zostać reżyserem konieczna jest siła czołgu, wrażliwość i umiejętności planowania strategicznego. Niektórzy z nich potrafią jeszcze do tego napisać dobry scenariusz.
Scena 2
Na ekranie ktoś cierpi. Jak to w Polsce. Przyczyna musi być naprawdę poważna, bo cierpienie przedłuża się.
Czasu jest dość, by wyjąć smartfona i sprawdzić statystyki tegorocznego festiwalu. W konkursie głównym brało udział 14 filmów. Tym razem rachunki były dużo prostsze, bo tylko w jednym filmie reżyser nie miał udziału w tworzeniu scenariusza. Pisali go dwaj panowie, ale jeden z nich był jednocześnie producentem filmu i to on sam zlecił sobie pracę. Wyłączam ze statystyk film, w którym reżyseruje i pisze wspólnie małżeństwo („Papusza” – polecam!).
Po podliczeniu okazało, że w 2013 dla scenarzysty zostaje 15% statystycznego scenariusza, czyli dwa razy mniej niż w połowie lat dziewięćdziesiątych. Oznacza to, że zawód scenarzysty filmowego (nie mylić z telewizyjnym) praktycznie w Polsce nie istnieje. Za to jak grzyby po deszczu wyrastają nowe szkoły dla scenarzystów, a na każdy z wielu konkursów przychodzi po kilkaset tekstów (czasem w trzech egzemplarzach!). Szkoda, że zamiast nagrody pieniężnej organizatorzy nie oferują kursu przysposobienia do zawodu hydraulika albo kafelkarza, co pozwoliłoby adeptom scenariopisarstwa utrzymać się z czegoś, gdy przyjdzie im do głowy potraktować ten zawód serio.
Spojrzałem na ekran. Tym razem cierpiał ktoś inny. Ale już lżej, bo mógł się napić wódki, co jak wiadomo, pomaga.
Przypomniał mi się Wajda i Polański, który pojawił się w Gdyni osobiście. Też w końcu polscy reżyserzy, a piszą zwykle razem ze scenarzystą albo wręcz oddają mu autorstwo całkowicie, przynajmniej w napisach końcowych. Często także adaptują powieści albo sztuki teatralne, co w finałowej 14-stce festiwalu 2013 nie zdarzyło się.
Scena 3
Na ekranie bohater jedzie samochodem. Najpierw w dół, a potem w górę, co daje jakąś nutkę optymizmu.
Jazda trwała wystarczająco długo, by sprawdzić jak to jest w Ameryce. Znalazłem w sieci filmy nominowane w tym roku do Oskara. Kiedy wyłączyłem ze statystyk jedyny film europejski („Miłość” Michaela Haneke), okazało się, że autorami fabuł scenarzyści byli w 75% przypadków, a reżyserzy w 25%. Wychodzi na to, że w USA pracy dla scenarzystów jest proporcjonalnie 5 razy więcej niż w Polsce (75/15). Rezultaty są jednak opłakane. Nikt nie respektuje wymagań wyrafinowanego widza. Wszyscy tam próbują za wszelką cenę zdobyć uznanie szerokiej, niewyrobionej publiczności. Byle tylko sprzedać film do kin na całym świecie, zdobyć sławę i zarobić.
Na ekranie bohater właśnie przestał cierpieć. Popełnił samobójstwo.
THE END
bardzo dobry i prawdziwy tekst. Tak to jest w naszym kraju – reżyserzy sami sobie piszą scenariusze, panie przedszkolanki uczą rytmiki, a od wszystkich wymaga się bardzo dobrej znajomości angielskiego no bo w końcu po co komu tłumacze (potrzebni tylko do tłumaczenia dokumentów właściwie). W tym kraju tak jest, że wszyscy znają się na robocie KAŻDEJ innych najlepiej – widać to po pouczaniu innych, po krytykowaniu, ocenianiu pracy nie z merytorycznej strony ale wg. tego co mnie się ZDAJE jak powinno coś wyglądać. W gazecie, w której pracowałam, miernoty, które pisały nudne teksty z radością wyłapywały potknięcia – drobne i nieistotne – kolegów o niebo lepszych i pastwiły się nad nimi, tu gdzie teraz pracuję- panie z biura X wciąż opowiadają jak i co powinny robić panie z biura Y (i wzajemnie zresztą).
Nic więc dziwnego, że reżyserzy sami piszą sobie scenariusze i nic dziwnego, że potem filmy polskie wyglądają w większości jak te opisane tutaj…
Też mi się spodobał tekst o scenarzystach w polskim filmie. Wiem też, że przyczyna nie leży tylko po stronie ambicji reżyserów, lecz często ma bardziej prozaiczne oblicze – po nowelizacji polskiego prawa autorskiego i zwiększeniu liczby organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, kwoty tantiem wypłacane reżyserowi i jednocześnie scenarzyście dublują się, stanowiąc w wielu przypadkach istotne źródło dochodu, który z pewnością twórcom się należy.
Mamy, poza tym, w Polsce wciąż system produkcji filmów oparty na dominującej roli reżysera ( podobnie jak w Europie) i niewiele się tu zmieniło po transformacji, mimo powstania wielu komercyjnych firm producenckich lub przekształcenia się niektórych państwowych wytwórni i studiów w stricte prywatne… jest więc kilka jaskółek, co nie czynią wiosny, a prawie cały polski świat filmu marzy o pojawieniu się brygady światłych, znających branżę i rynek producentów, którzy będą czytać setki powstających scenariuszy, bądź inspirować ich napisanie przez zawodowych scenarzystów, a następnie rozglądać się za odpowiednim reżyserem i ekipą. Nie chcę być posądzony o kumoterstwo, więc, mimo że znam osobiście kilku takich właśnie producentów, nie wymienię ich nazwisk, ale zgadzam się z Mirkiem, że dopóki prawie wszyscy reżyserzy będą realizować swoje marzenia o kinie autorskim, niewielu z nich będzie odnosić sukcesy, zwłaszcza międzynarodowe. Chociaż i tak uważam, że tegoroczny festiwal w Gdyni pokazał naprawdę ciekawe, dobre i bardzo dobre filmy zarówno w konkursie głównym jak i ( bardzo ważne !) w konkursie młodego kina. Taki to był, mimo braku dobrej pogody dla profesjonalnych scriptwriterów, dobry rok polskiego kina!
Witam
Muszę przyznać szczerze, ze rozumiem państwa frustracje
Jednak z drugiej strony sytuacja wyglada to, ze w ciagu roku dostaje około 6 scenariuszy
Bądź jako propozycja współpracy ( to niestety zdarza sie rzadziej) bądź do srcriptu tekst czym sie zajmuje
I rzeczywistość jest taka ze polskie scenariusz są najczesciej po proste kiepskie
Scenarzystów nie mają warsztatu filmowego, ne widza obrazem. Nie bywaja na planach filmowych, nie maja obycia z tym co mozna a co nie mozna zrobic na zdjeciach a co w postprodukcji.
Piszą bzdury bez koonsekwencji a wazne rzeczy rozpsuja w dialogach które ciągną sie na kilka stron próbują wszytsko wyjaśniając i po 3 razy przypominać. W dialogach. Nie w akcji.
To wszytsko maniera serialowa, gdzie nie mam pieniędzy na kreacje tylko na gadanie, gadanie i jeszcze raz gadanie
Stad tez scenarzysci którzy majc dość pisania bzdur do KLANU, NA WSPÓLNEJ itd zaczynaja marzyć o własnym filmie
Jednak narzędzia jakie posiadają i wyobraźnię nie starcza na kino
Bo to potrzebuje czegoś wiecej
I konkludujac
ja sam czekam na tekst który powali, który bedzie „moj”
Ale to trzeba mieć niebywałe szczęście zeby spotkać na swojej drodze kogoś kto ma podobna wrażliwość, poczucie humoru czy zdolność postrzegania spraw jak my sami.
a rynek amerykański?
Jesli ja muszę zrezygnować z wszystkiego tu w Polsce. Pracy, kontynuacji kontaktów
Bo muszę sie sam zaangażować w produkcje filmu to naprawdę wole to zrobic na tekście ktory sam tworze
Bo tu inaczej niż w USA
Tu nikt nie dzwoni z milion dolarów za zrobienie filmu
Tu o wszytsko trzeba samemu walczyć
Chyba ze sie jest machulskim, bromskim czy innym starym dziadem ktory układami rozwiązuje problemy finansowe
Niestety wiem jak to działa od środka zreszta wystarczy na byle festiwalu zamiast pójść na filmu zobaczyć co sie dzieje w kuluarach i na filmowych imprezach
Tu ni ma miejsca na uczciwą konkurencje. Są znajomi i rączki myje raczke
A jesli od razie o budżety liczone w milionach prosze mi wierzyć ze nie zawsze to wyglada uroczo.
I u nas podobnie jak wszędzie showbiznes zaczyna sie od biznes a potem ewentualnie show.
Pozdrawiam
I podobnie jak państwo trzyma kciuki za szanse robienia tego co sie kocha
Szymon